Oto utwór, którego słowa odwołują się do jednego ze znanych "dowodów na istnienie Boga" odnoszących się do koncepcji "inteligentnego projektu". Twórcą tego dowodu był Wiliam Paley, jeden z tych myślicieli, którzy wpływali na rozważania Karola Darwina. Jak wiadomo, skuteczność działania tego dowodu na Darwina była docelowo niewielka, choć być może widać jej ślad w zasadach jego koncepcji doboru naturalnego.
Co z tym zegarkiem Paleya?
Kiedy zastanawiałam się nad dowodem Paleya, to z miejsca przyszła mi do głowy ekstremalna sytuacja: moja skromna osoba na bezludnej wyspie. Paley, co prawda przechadzał się po wrzosowisku, uznałam jednak, że lepiej będzie kandydata na wiwisekcję wrzucić w mniej sprzyjające warunki. A co tam! Niech będzie od razu cios prosto w nos.
Tak więc wyobraziłam sobie, że przechadzam się po pustej plaży i oto nagle znajduję zwykły, „ludzką ręką wytworzony” - zegarek.
Pierwsze co mi przyszło na myśl, to radość (hura!) – znaczyłoby to ni mniej, ni więcej, że albo ktoś (jakaś istota ludzka) tu obecnie przebywa, albo że nie przebywa, ale kiedyś przebywała. W każdym razie, poczułabym iskiereczkę nadziei.
Ale nie o emocjonalną reakcję Paleyowi chodziło. Nic z tego, to całkowicie błędny trop. No więc w czym rzecz? Przede wszystkim nie można zapominać, że XVII wiek to czas kiełkującej nauki i metodologicznego myślenia. Ówcześni ludzie z całą powagą i uwielbieniem odkrywali racjonalne myślenie. Nie oznacza to, że wcześniej tego nie znano, ale jak nigdy dotąd, przyniosło ono ogromne skutki w postaci odkryć naukowych. Zresztą stan ducha tamtej epoki to oddzielna sprawa, napisano o tym całe tomy.
Paley nie po to się zastanawiał, aby coś poczuć, lecz żeby wyciągnąć z doświadczenia jakieś logiczne wnioski. Rozum domagał się dowodu, i to nie byle jakiego, bo dotyczącego istnienia Boga. O szczęśliwa epoko! Jeszcze wierzyli, że można pogodzić naukę z wiarą, co o dziwo, niektórym do tej pory zostało.
Myślał więc sobie Paley, jako dziecko swej epoki, a jednocześnie zakonnik, że można zadać pytanie rozumowi i otrzymać satysfakcjonującą odpowiedź.
A więc dobrze, zobaczyłam na wyspie, w zaroślach zegarek (w zasadzie równie dobrze mogły być te wrzosowiska). Co pierwsze czynię? Zadaję pytanie: „Co u licha robi tu zegarek?”. To całkowicie naturalna reakcja: zdziwienie na widok czegoś, czego nie spodziewało się zobaczyć. Ale znowu pudło, nie o to chodzi. Nie chodzi o zdziwienie, muszę skończyć z psychologizowaniem. Mam myśleć o jego ewentualnych twórcach, skoro widzę wyraźnie, że nie powstał naturalnie, sam z siebie. Ów przedmiot ma jakąś konstrukcję, ma też swoje przeznaczenie. Rozum podrzuca całkiem logiczny wywód: sam się nie stworzył (przesłanka pierwsza), ma konstrukcję (przesłanka druga), to znaczy, że został stworzony i istnieje jego konstruktor (wniosek). Jakież to proste i eleganckie wnioskowanie.
Ale to nie wszystko. Wyprowadziliśmy właśnie istnienie konstruktora z istnienia takiego bytu, jak zegarek.
Fakty potwierdzają dowód: istnieje zegarek (to fakt), i zarazem istnieje konstruktor (zegarmistrz - też fakt). Wszystko się zgadza, można empirycznie doświadczyć zarówno jednego, jak drugiego. I teraz, na zasadzie prostej analogii, zachowujemy nasz schemat wnioskowania, ale podstawiamy inne przesłanki:
skoro ludzkie wytwory mają swojego konstruktora, to również wszechświat, jako wytwór ma swojego – naczelnego architekta i konstruktora.
Wszystko jest poprawne, wszystko cacy, ale czy na pewno?
Nie mnie to rozstrzygać, ale chcę tylko nieśmiało zauważyć, że już na tak wstępnym etapie można się spierać co do istoty. Oto może ktoś powiedzieć, że tak samo jak w przypadku zegarka, tak w przypadku Boga, doświadczamy empirycznie zarówno świata (zmysły), jak i Boga (doświadczenie religijne). A oponent powie: "hola, hola, doświadczenie religijne nie ma znamion naukowości", tzn. nie jest powtarzalne w tych samych warunkach, nie można go zmierzyć, zważyć, obliczyć, a nawet jest niewysłowione, a to oznacza brak intersubiektywnej komunikowalności.
I tak spór trwa do dziś dnia, bez nadziei na rozwiązanie. Cóż, zdaje się, że mimo wszystko wiara a wiedza to dwa porządki, niesprowadzalne nawzajem do siebie – w sensie teoretycznym, bo praktycznie to jak najbardziej.
Można być wierzącym naukowcem lub nic nie wiedzącym wierzącym.
Można być naukowcem niewierzącym lub nic nie wiedzącym ateistą.
Dzięki Bogu istnieje różnorodność.....
Słowa
Poszłam wczoraj nad brzeg morza
aby spojrzeć na obłoki
nie ma takich w żadnym sklepie,
choć puchate i dostojne
jakieś takie były gołe
bez etykiet producenta
bez atestu się tak wlokły
rozpierzchając się na boki
Cudny widok, niezmącony
reklam wrzaskiem i jazgotem
słońce w morze róż wylało
i bynajmniej nie dlatego
żebym tego była warta,
bez podpisu i autora,
wieczór zgasł, pozostawiając
resztę cudów mi na potem
Bezimienny rzeźbiarz wschodów,
milczy ciągle i niezłomnie
nie ogłasza się na płotach
co powiedziałby Robinson
gdyby na swej dzikiej wyspie
znalazł coś co jest bezsprzecznie
ludzką ręką wytworzone?
Zegar, list, niczym kwiaty polne?
One mają swój początek
człowiek niczym wielki Stwórca,
powołuje do istnienia,
niezliczone morze rzeczy
Czy ten kielich naparstnicy
niedościgły w swoim kształcie
może sam się stworzył właśnie?
Czy jedynie jest posłańcem?