Pewien typ kompulsywnego splątania myślowego dopadł mnie swego czasu, tak że nie byłem w stanie przestać o tym myśleć. Zdawało mi się, że nie ma w tej chwili nic bardziej pilnego, niż dociec tego akurat problemu. Urósł on w końcu do rangi potwora stojącego w drzwiach i skutecznie zasłaniającego cały widok. Stan ten na dłuższą metę był nie do zniesienia. Gdzie się nie obrócisz – gęba tego potwora wychyla się z każdego kąta. O czym nie pomyślisz – to zaraz też druga bliźniacza myśl się zjawia – a co na to potwór? Okropieństwo przeokropne.
Miałem w końcu za swoje, a przecież jeszcze do niedawna w życiu bym nie uwierzył, że można sobie samemu zrobić myślowe kuku. A kuku było, stało się, i nie bardzo było wiadomo, jak zrobić Ctrl+Z. Ale cóż się okazało, oto moja wyrachowana część jaźni z nieskrywaną przyjemnością przyglądała się spazmom i męczeńskiemu samobiczowaniu drugiej, nazwijmy to duszy czy psyche. Jak zwał tak miał. Ach te przebiegłe meandry ego, niby sobie obserwuje tylko, przygląda się z boku, ale szpilę nie zawaha się wsadzić w najbardziej czuły punkt.
Tak problem istnienia czy nieistnienia czegoś, jakkolwiek by nie nazwać go, powiedzmy bytu transcendentnego, czy po prostu boga, stał się iście diabelskim dla mnie tematem, którego zgłębianie dostarczało coraz to bardziej wymyślnych, intelektualnych tortur. Nijak nie dawały się pogodzić logiczne ciągi pojęciowe z tym, co potocznie nazywa się potrzebą wiary w istnienie czegoś więcej. Bo w końcu okazywało się to tylko potrzebą, a ta po autoanalizie, zdawała się wynikać z lęku, z potrzeby bezpieczeństwa i tym podobnych rzeczy.
Potwór rósł, zasłonił w końcu nie tylko wyjście ale cały niemal świat. Mordęga nie-do-opowiedzenia. Zażądał nawet poświęcania mu jeszcze więcej czasu, namawiał do praktykowania, skoro nie można teoretycznie, pochłaniał każdą myśl, niczym despota, żądał bym ciągle się nim zajmował. Ten myślowo-uczuciowy tyran miał w końcu też i słabsze dni.
Nie wiem jak to się stało, ale przyszła chwila wytchnienia. Pomyślałem, że może by przestać go po prostu zauważać, udawać, że nie rusza mnie jego obecność, nie śledzić jego gniewnych min - że jeszcze nie udało mi się rozwiązać zagadki...
To był strzał w dziesiątkę. Zaczął maleć, jak balon z którego spuściło się powietrze, do mnie zaś wrócił spokój i przecudnej urody wrażenie, że życie jednak jest piękne.
Morał taki, na mój własny użytek, z tego wszystkiego się wyłonił, że oto po raz kolejny mądrość ludowa potwierdziła swoje boskie pochodzenie:
wyżej dupy nie podskoczysz......
Słowa
Nie mogę o Tobie przestać myśleć,
Choć imię Twoje niedefiniowalne,
Nie mogę przestać, muszę wracać,
Do rozgrzebanej rany pragnień,
Niczego nie daje powrót ten żałosny,
Jedynie męki, imadła zgrzyt tortury,
To, na co dziś mogę tylko liczyć,
To piekielny wrzask koloratury.
To piekielny wrzask koloratury!
To piekielny wrzask!
To piekielny wrzask!
To piekielny wrzask!!!
Tam, gdzie są łąki szmaragdowe,
Słońcem wrzosowo tkany dywan,
Bym mogła unosić się nad wodami,
Przepływać strumykami kręto, cicho,
Przepływać strumykami kręto, cicho,
Wrzaskliwy świat pozostałby za nami,
Wrzaskliwy świat pozostałby za nami.